Skąd się biorą złe tłumaczenia


Pisałam już kiedyś  o tym, skąd się biorą kiepskie tłumaczenia. Oto treść jednego z ogłoszeń na pewnym portalu dla tłumaczy i potencjalnych zleceniodawców (pisownia oryginalna):

Prosze o wycene ekspresowego tlumaczenia z terminem realizacji … Jest to tekst do publikacji wiec musi byc odpowiednio przetlumaczony tj. nie moze byc niskiej jakosci. Artykul sklada sie z …

Jak widać, akcentowanym argumentem zamawiającego, mającym przekonać zleceniobiorcę do rzetelnego wykonania tłumaczenia jest fakt publikacji ww. tekstu. Zamawiający z góry zakłada, że bez tej uwagi tekst zostanie przetłumaczony byle jak (bo przecież tłumacze to banda ignorantów) – lub też ta bylejakość wcale by mu nie przeszkadzała, gdyby tekst miał zostać użyty w innym celu niż publikacja. Trudno nie odnieść wrażenia, że ta postawa jest reprezentacyjna dla większości zamawiających – chociaż po głębszym zastanowieniu i przejrzeniu różnych publikacji (tłumaczenia prac naukowych, literatura piękna i użytkowa) można dojść do wniosku, że nawet fakt opublikowania tekstu często nie wpływa w żaden sposób na dbałość o jakość tekstu – i tu przechodzimy do kwestii wybierania tłumacza pracującego po dumpingowej stawce i reprezentującego marną jakość w owej niskiej cenie i ekspresowym wykonaniu; zahaczamy też o temat zatrudniania korektora i redaktora dla przetłumaczonych już tekstów. Ale to rozważania na osobny wpis…

***

Wspomniany tekst z portalu nafaszerowany był słownictwem ekonomicznym (o czym świadczyła próbka), językiem docelowym był angielski. Ogłoszenie  zostało opublikowane o 21:11 w piątek, termin składania ofert 22:11. Termin wykonania zlecenia – 6:00 w sobotę, objętość: 12 stron po 1800 zzs. Ciekawa jestem, czy zleceniodawca oczekiwał dzikich hord wygłodniałych tłumaczy, którzy przesiedzieliby całą noc z piątku na sobotę nad tekstem specjalistycznym przekładanym na język obcy w superekspresie, podających dumpingowe stawki…

Komentarza do tej sytuacji dostarczył sam portal – nikt nie złożył oferty.