Jak orać tłumaczem, czyli wydawnictwa śmiechu warte


Odkąd przekonałem się, że w zasadzie nie ma takiej nieuczciwości czy nieprzyzwoitości, przed którą cofnęliby się polscy wydawcy, myślałem, że z ich strony nic mnie już nie zaskoczy. Myliłem się.

(…) Owszem, w chęci zarobienia nie ma nic zdrożnego, tylko dlaczego Górnosaksońskie, działając wyłącznie z pobudek komercyjnych, uważa, że tłumacz będzie działał dla idei? Z jakiego tytułu? Jeśli Górnosaksońskie zaproponuje mi wydanie Hjalmara Söderberga, to przetłumaczę go chętnie za pół darmo, bo wiem, że to nie jest dochodowy autor, ale gotów jestem poświęcić swój czas, by udostępnić twórczość tego wybitnego pisarza polskim czytelnikom. Ba, dołożyłem własne pieniądze, żeby utwory Söderberga ukazały się po polsku. Ale dlaczego Górnosaksońskie oczekuje, że tłumacz będzie harował za grosze, tworząc dla wydawnictwa produkt, na którym ono dobrze zarobi? Te pytania zadałem wydawnictwu, ale odpowiedzi też nie dostałem. No to zadaję je publicznie.