Artykuł na Deserze, który miał za zadanie jedynie wyśmiać i napiętnować kuriozalne tłumaczenia w przypadku takich firm, które absolutnie nie zaliczają się ani do niszowych, ani niskobudżetowych, a jednak ich wizytówką stają się koszmarne tłumaczenia, odsłonił przy okazji (dzięki komentarzowi jednego z czytelników) kulisy – a właściwie jeden ze scenariuszy – powstawania takich potworków:
„Cześć wszystkim,
Wiele fragmentów tłumaczeń, które widzicie na zrzutach, jest mojego autorstwa. Nie, nie te schrzanione — te przetłumaczone porządnie, a nawet na tych zrzutach jest ich kilka.
Całe tłumaczenie stron lotniska Luton robiłem osobiście — od deski do deski — w roku 2005. Wtedy było to bardzo fajne zlecenie. I bardzo duże. Powyżej widzicie jedynie wybrane fragmenty, ale tam było mnóstwo tekstu — łącznie ze szczegółowym opisem każdego sklepu, każdej knajpy i każdego udogodnienia dla niepełnosprawnych.
Dostarczyłem kompletne tłumaczenie, od tekstu po tłumaczenia przycisków, tekstu na elementach graficznych, nawet słów kluczowych na potrzeby Google’a. Specjalnie na potrzeby tego tłumaczenia opracowałem najpierw terminologię i przyjąłem pewne założenia stylistyczne. Byłem bardzo dumny z tego tłumaczenia i pisałem o nim w swoim portfolio.
Pieniądze za to dostałem, ale później relacje z biurem tłumaczeń zaczęły się psuć. Strona lotniska rozwijała się, potrzebne były tłumaczenia kolejnych części. Błagali o obniżenie stawki, a ponieważ nie chciałem tego zrobić, przekazali najpierw tłumaczenie komuś innemu (sprawdzałem je potem i, niestety, nie było najlepsze); a potem — najwyraźniej — przekazali maszynie.
Jakie są tego skutki — widać powyżej. Widzicie mieszankę tłumaczenia wykonanego przez człowieka i przez maszynę.
Oczywiście, obecnie nie podaję już adresu strony w swoim portfolio :).
Nie wymienię nazwy biura tłumaczeń, dla którego robiłem to zlecenie. To biuro brytyjskie. Ono winne jest takiego stanu polskiej wersji strony; ewentualnie samo lotnisko, jeśli to ono naciskało na obniżanie kosztów za wszelką cenę.
Pozdrowienia dla Czytelników Gazety — w tym innych tłumaczy :)
podstawko”
[za: http://deser.pl/deser/1,83452,8916190.html?v=1&obxx=8916190#opinions]
I nie zza siedmiu gór, zza siedmiu rzek, ale właśnie z (zamkniętego na trzy spusty) skarbca Złego Króla Zamawiacza biorą się, drogie dzieci, kiepskie tłumaczenia.