Wielu jest wielbicieli kuchni węgierskiej – mięsnej, tłustej, okraszonej słodką i ostrą papryką, obfitującej w pyszne słodycze i komplementowanej wspaniałym winem. Wiele jest też powodów sentymentu do Węgier, Węgrów i ich kuchni. A skąd się bierze podobne zamiłowanie u Roberta Makłowicza? Tego dowiecie się z fragmentu książki Podróże kulinarne Roberta Makłowicza – Smak Węgier:
Tak jak nie da się racjonalnie wyjaśnić powodów miłości do konkretnej kobiety, tak trudno wskazać początki i źródła afektu, którym od lat darzę Węgry i ich kuchnię. Zakochani zawsze podkreślają urodę wybranki, splecioną w cudowny węzeł z niezwykłymi zaletami ducha oraz intelektu, i za nic mają uwagi, że świat pełen jest kobiet jeszcze ładniejszych, czulszych i mądrzejszych. I ja wzruszam ramionami na niedorzeczne argumenty, że istnieją być może krainy o piękniejszych krajobrazach, większej liczbie zabytków, ciekawszej kuchni czy bardziej zrozumiałym języku. Ja chcę na Węgry. To chęć metafizyczna, zatem nie można jednoznacznie określić jej źródeł, wskazać prapoczątku. Może chodzi o to, że ma prababcia po kądzieli nazywała się z domu Weidinger i do końca życia lepiej posługiwała się węgierskim niż polskim, a jej mama była z domu Samely i po polsku nie mówiła w ogóle? Może to pamięć pierwszych w życiu zagranicznych wakacji i fragmenty klisz utrwalonych na zawsze w głowie czterolatka: Balaton, kociołek z zupą rybną, polski chłopczyk jedzący ochoczo ostrą paprykę, duma rodziców, zachwyt autochtonów. A może chodzi o dziecięce wspomnienia wszystkich późniejszych wyjazdów: ogromnych sznycli cielęcych w przydrożnej knajpie, wesołego miasteczka w Budapeszcie, sztucznych fal w basenie na Wyspie Świętej Małgorzaty? Może też chodzić o historię. Zainteresowała mnie dość wcześnie, pozwalała odfruwać do miejsc i czasów, w których być nie mogłem, a także pomagała zrozumieć rzeczywistość. Pojąłem więc łacno okrucieństwo traktatu w Trianon, zrozumiałem doskonale madziarską traumę po utracie Siedmiogrodu, wielbiłem i wielbię bohaterstwo pułkownika Othmara Muhra, dowódcy 9. Pułku Honwedów, który padł w bohaterskim ataku na wzgórze Jabłoniec pod Limanową w grudniu 1914 roku, zasłaniając Moskalom drogę na Wiedeń i Budapeszt, cenię gest Pála hrabiego Telekiego, odmawiającego Niemcom prawa do jakiejkolwiek akcji przeciw Polsce, nazywającego ją sprzeczną z honorem narodu węgierskiego, rozumiem jego samobójczy gest w 1941 roku. Może chodzi o to wszystko, a zapewne jeszcze o dziesiątki innych rzeczy, lecz by sprawy przerastającej potrzeby książki nie komplikować, chodzi przede wszystkim o fakt, że Węgry to piękny kraj o wspaniałej kuchni, który odwdzięczy się ciekawemu przybyszowi stopniowym odkrywaniem swych wdzięków.
[Za: R. Makłowicz, Podróże kulinarne Roberta Makłowicza. Smak Węgier, „Znak”, Kraków 2006, s. 19-20., publikacja w:Małopolska Wielu Kultur – Węgry (o tej pozycji wydawniczej pisałam szerzej tutaj)]