Potęga (złego) przekładu


O tym, jak zły tłumacz może zniechęcić do dobrej książki, zepsuć opinię sobie i środowisku, pisze Jacek Dehnel w artykule „Obce dziecko” Hollinghursta: potęga (złego) przekładu. Oto fragment:

Grubby to nie gruby

Nie mogę niestety powiedzieć tego samego o „Obcym dziecku”. Z urody oryginału do polskiego czytelnika nie dociera bowiem prawie nic. Wydawnictwo Muza parę lat temu zarżnęło wspomnianą „Linię piękna”, dając ją do przełożenia Lesławowi Halińskiemu, który zamiast zachwycić czytelników uwspółcześnioną frazą Henry’ego Jamesa, dokonał na niej legendarnej już dziś masakry. Muza najwyraźniej nie ustaje w wysiłkach, by sprzykrzyć nam jednego z najlepszych żyjących pisarzy języka angielskiego – tym razem z pomocą Hanny Pawlikowskiej-Gannon, tłumaczki, która ma na koncie kilkadziesiąt przełożonych książek. Tym bardziej dziwi, że tyle tu translatorskich błędów, nieraz wprost szkolnych: grubby jako gruby (sic!) a nie brudny, usmotruchany.

(…) Tekst sprawia wrażenie, jakby tłumaczka nie tylko pracowała po łebkach, ale i zupełnie nie dbała o to, co pisze autor. Jeśli Valance napisał tekst w regularnych tetrametrowych kupletach (dodajmy znów – dystychach raczej; kuplety to po polsku coś innego), to nie można później dawać tegoż wiersza jedenastozgłoskowcem. Kiedy Daphne zaczyna pisać list od litery D i zastanawia się, czy rozwinąć to w darling, dear czy dearest – w wersji polskiej zaczyna od D i zastanawia się, czy dalej ma być kochanie, drogi czy najdroższy. Koncept zmienia się w kretynizm.
.