Quo vadis, polszczyzno?


Na przykładzie języka angielskiego doskonale widać, jak wielki wpływ na normy poprawnościowe mają „szarzy” użytkownicy. Swoją opinią o tym, jak daleka może być ich ingerencja na ortografię języka polskiego, dzielą się się tuzy językoznawstwa:

– (…) Dziś największe zagrożenie dla polszczyzny widzę właśnie w tym, że będziemy musieli, a co gorsza – będziemy chcieli pozbyć się tych charakterystycznych polskich liter. Młodzież wysyła esemesy bez polskich znaków pewnie z powodów ekonomicznych, bo to tańsze, ale zauważam, że młodzi czytają chętnie już bez tych znaków, nie widzą żadnej różnicy. Dla mnie to bardzo przykre, bo ja lubię te polskie „ąści”.

Jak byśmy mówili, gdybyśmy pisali bez polskich znaków?

– Anglicy mówią inaczej, niż piszą, i jakoś dają sobie radę. Przypuszczam, że żywa mowa utrzymałaby ę, ą, ś, ć, ale w piśmie by tych znaków już nie było.

Mówi pan to pół żartem, pół serio?

– Trzy czwarte serio. Myślę, że kiedyś znikną z polszczyzny te wszystkie „ąści”. To się już zaczyna, od esemesów, od maili. Potem kto wie, czy nie ukażą się elektroniczne formy prasy bez polskich znaków? A potem może i prasa drukowana?

– (…) Moim zdaniem prof. Jerzy Bralczyk, mówiąc o możliwości pozbawienia polszczyzny polskich znaków, mówił więcej niż półżartem. Taka zmiana ortografii nie jest możliwa.
.
Prof. Bralczyk tłumaczy, że o języku decydują użytkownicy, a ci młodsi już teraz esemesują i mejlują bez polskich znaków.
.
– Tak, ale użytkownicy nie decydują o ortografii. Na szczęście o ortografii decyduje Rada Języka Polskiego, tak stanowi prawo. I dlatego mogę powiedzieć, że Rada nie zatwierdzi takiej zmiany. Bo co innego pisanie prywatne, a co innego urzędowe. Prywatne nie podlega Radzie i regułom ortograficznym, bo każdy pisze, jak umie, np. „ide do sadu”. I nie wiadomo, czy chodzi o „sad” czy o „sąd”. Tak więc taka zmiana ortografii, o której tu mówimy, jest niemożliwa i niepotrzebna. Rada Języka Polskiego nie musi i nie będzie się sugerować tym, jak młode pokolenie esemesuje czy mejluje.